Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Między Ozorkowem a Łęczycą swoją oazę mają pasjonaci kultury indiańskiej [ZDJĘCIA]

Anna Gronczewska
Na polu stoją tipi. Obok indiańskich namiotów widać wielką ziemiankę. Nieco dalej jest indiańska łaźnia i arena, w której wykonuje się tańce Indian. Po polu spacerują mężczyźni w indiańskich strojach. To jednak nie scena z kolejnego filmu o Indianach czy relacja z rezerwatu w Ameryce Północnej. To indiańska wioska w środku Polski.

Od 2003 roku prowadzi ją łodzianin Jarosław Pruchniewski. Pierwsze tipi postawił na niewielkiej działce w Rudzie Bugaj. Od sześciu lat jego wioska indiańska "Tatanka" znajduje się w Solcy Małej, wsi położonej między Ozorkowem a Łęczycą.

Jarosław Pruchniewski nie wie, dlaczego Indianie i ich kultura stały się jego pasją. - Po prostu to siedzi w sercu! - mówi.

Ale już jako dziecko oglądał filmy o Indianach, czytał książki. Tak jak każdy chłopak zaczynał od Karola Maya i przygód Winnetou. Z czasem sięgał po poważne książki o kulturze Indian. - Karol May nie przedstawił prawdziwego życia Indian, tylko zafałszowany obraz! - twierdzi pan Jarosław.

Był już żonaty z Anną, dziś dyrektorem przedszkola w Leźnicy Wielkiej, na świecie był syn Igor, gdy pierwszy raz pojechał na zlot Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian. Żona i dziecko pojechali razem z nim. Było to 18 lat temu.

Polski Ruch Przyjaciół Indian istnieje już trzydzieści pięć lat. Zrzesza takich ludzi jak pan Jarek, w Polsce jest ich około 1.000. - Jesteśmy nieformalną organizacją - zaznacza Jarosław Pruchniewski. - Nie mamy wodza, zarządu, a stale się rozwijamy. Mamy kontakt ze sobą.

Co roku spotykają się na zlotach. Ale także na pow wow, czyli festiwalu tańca i muzyki indiańskiej. Pan Jarosław sam występuje w jednym z dwóch polskich zespołów grających taką muzykę. Razem spędzają wakacje. Mieszkają wtedy w tipi. Chodzą w indiańskich strojach. By nie ciągnęło ich do cywilizacji, auta zostawiają na parkingu położonym kilka kilometrów od wioski. Tak jak Indianie jedzą fasolę, kukurydzę, dynię, suszone mięso...

Jarosław Pruchniewski zapewnia, że nie jest to zabawa w Indian. Kultura indiańska stała się sposobem na życie. Sam wyprawia skórę, farbuje naturalnymi barwnikami, potem przygotowuje z niej stroje. Tak jak robią to Indianie. Na sobie ma właśnie indiańskie mokasyny, leginy, takie jakie noszą Indianie Crow i kopię kamizelki Indian z plemienia Lakota. Wykonana jest ona z tysięcy koralików.

- Gdyby człowiek robił ją codziennie, przez osiem godzin, to może wykonałby ją w miesiąc - mówi pan Jarosław. - Mnie jej zrobienie zajęło cztery miesiące.
Przyznaje, że kiedyś taki strój mógł być tylko marzeniem miłośników indiańskiej kultury. Nosili płócienne stroje, z czasem pojawiły się kurtki z frędzelkami, co najwyżej stylizowane na indiańskie.

- Były to stroje indianistyczne, a nie indiańskie - dodaje Krzysztof Zebrzowski, też miłośnik indiańskiej kultury, który jest przewodnikiem po wiosce w Solcy Małej. Pochodzi z południa Polski. Wspomina, że miał zaledwie trzy lata, gdy mama przeczytała mu pierwszą książkę o Indianach. Potem jako 17-latek pojechał do brata, który mieszkał w Łodzi. Brat na kursie angielskiego poznał Małgosię Pawlak. Ona powiedziała mu o Polskim Ruchu Przyjaciół Indian. Pojechał na ich zlot do Prostyni. I tak trwa to już 17 lat.

Dalszą część artykułu przeczytasz na następnej stronie

Jarosław Pruchniewski i Krzysztof Zebrzowski mieli to szczęście, że poznali Stanisława Supłatowicza, czyli słynnego Sat-Okh. W połowie był Indianinem. Napisał wiele książek o kulturze Indian. Uznaje się go za współtwórcę Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian.

Do założenia wioski indiańskiej zachęcił pana Jarka kolega. Sam prowadził taką w Stanicy koło Raciborza. Tak w 2003 roku powstała pierwsza wioska indiańska w województwie łódzkim.

W międzyczasie pan Jarosław kupił działkę w Solcy Małej i sam przeprowadził się tu z rodziną. Na polu stoi piętnaście dużych, ręcznie malowanych tipi. W ziemiance znajduje się otwarte w ubiegłym roku muzeum kultury Indian.

- To jedyne w Polsce i prawdopodobnie jedyne w Europie muzeum znajdujące się w indiańskiej ziemiance - zapewnia pan Jarosław. - Ma ono autentyczne wymiary: 15 metrów średnicy i 100 metrów kwadratowych powierzchni.

Większość znajdujących się w nim eksponatów to repliki wykonane przez pana Jarosława, którego pasjonuje zwłaszcza kultura Indian Wielkich Równin. Przy wejściu do muzeum wisi czaszka konia. Pan Jarosław pokazuje z dumą oryginalny, indiański flet miłosny. Sprowadzony z USA.

- Oryginalne jest także ogłowie konia - dodaje Krzysztof Zebrzowski. - Wykonali je Indianie z Czarnych Stóp. Zrobili je z końskiego włosia, a potem zafarbowali. W Polsce znajdują się tylko dwa takie ogłowia. Drugie jest w wiosce w Stanicy.

Na ścianach wiszą też pasy taneczne. Do jednego z nich doczepiony jest czarny kruk. Parę metrów dalej można podziwiać indiański pióropusz, niegdyś marzenie wielu chłopców. Nie jest jednak zrobiony z orlich piór, a ich imitacji.

- Gdyby był wykonany z prawdziwych piór, to nie odważyłbym się go założyć - wyjaśnia Jarosław Pruchniewski. - Zgodnie z indiańską tradycją, jedno pióro to jeden pokonany wróg. W dzisiejszych czasach pióropusze z oryginalnych orlich piór mogą tylko nosić weterani woje.

Uwagę zwraca długi kij z siatką i piłką w środku. Okazuje się, że w tę grę grali w lasach Indianie. Nazwano ją Młodszym Bratem Wojny. Do Europy przywiózł ją francuski zakonnik Lacrosse. - Nazywa się u nas Lacrosse - tłumaczy pan Jarosław. - Jest trochę podobna do hokeja. Nie gra się jednak w nią na lodzie.
Syn pana Jarosława, Igor, założył drużynę Lacrosse, szóstą w Polsce. Będą grać w ogólnopolskiej lidze.

Dumą pana Jarosława jest także tradycyjny łuk indiański. Oklejony ścięgnem zwierzęcym. Zrobił go dla niego kolega. - Z łukiem tym Jarek wystąpił na zawodach strzeleckich z broni historycznej - dodaje pan Krzysztof. - Jako jedyny miał cięciwę z naturalnych ścięgien zwierzęcych.

Na ścianach wiszą też stroje Irokezów, czyli leśnych Indian. Na środku rozwieszona jest skóra i czaszka bizona. Przecież dzięki tym zwierzętom Indianie przetrwali. Obok jest indiańska fajka. - Fajka jest dla Indian świętą rzeczą - wyjaśnia pan Jarosław. - Modląc się palą tę fajkę, używają jej przy wielkich uroczystościach.

Dzieci, które przyjeżdżają do Solcy Małej, wysłuchują opowieści o Indianach, ich kulturze, oglądają muzeum. Ale też strzelają z łuku, toczą walki na równoważni i uczą się oryginalnego, indiańskiego tańca. Mogą też obejrzeć zwierzęta żyjące w Ameryce Północnej, m.in. szopa pracza, skunksa. Dzieci przez 2,5 godziny zapominają o całym świecie. Stają się Indianami...

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na leczyca.naszemiasto.pl Nasze Miasto