Szlachetne zdrowie, Nikt się nie dowie, Jako smakujesz, aż się zepsujesz - tak pisał przed laty Jan Kochanowski. Niby stare, banalne, ale jakże prawdziwe. Dotyczy to każdego, ale sportowców, piłkarzy, w szczególności. Sami zainteresowani często sięgają do myśli Kochanowskiego, tylko brzmi to inaczej: - Najważniejsze, aby było zdrowie. Jak będą mnie omijały kontuzje, to forma prędzej czy później na pewno przyjdzie.
Kontuzje to zmora piłkarzy. Jednego dnia, ba, w pierwszej połowie są bohaterami meczu, a w drugiej padają na murawę z grymasem na twarzy i ich kariera staje nad przepaścią. I chociaż dzisiejsza piłka nożna wymaga od zawodników doskonałego przygotowania fizycznego, siły i budowy gladiatora, nikt nie ma recepty na omijanie kontuzji. Można je jedynie podzielić na te najgroźniejsze, najczęstsze i najdziwniejsze.
Mrożące krew w żyłach
Wszyscy chyba jeszcze mają w pamięci, a ci co widzieli, to jeszcze mają przed oczami starcie Eduardo da Silvy z Martinem Taylorem w meczu Arsenalu Londyn z Birmingham City z lutego 2008 roku. Po brutalnym ataku Taylora stopa napastnika Arsenalu wygięła się w nienaturalnym kierunku o 90 stopni. Chorwat doznał otwartego złamania i równocześnie zerwał wszystkie więzadła stawu skokowego. Niektórzy przepowiadali młodemu zawodnikowi koniec kariery. Po 10 miesiącach wrócił na boisko.
Taki rozbrat z piłką ma już za sobą prawy obrońca Zagłębia Lubin Grzegorz Bartczak. Był październik 2008 r. Mecz z Flotą. Bartczak już był w ogródku, już witał się z gąską. Piłkę miał na nodze i bramka wisiała na włosku. Aż Kamil Gołębiewski, bramkarz rywali, ostrym wejściem ściął Bartczaka z nóg i zerwał mu więzadła boczne i krzyżowe w prawym kolanie. I rzeczone 10 miesięcy jak z bicza trzasł. Berlińska klinika stała się jego drugim domem. Najpierw poskładano go w jedną całość, potem puszczono na prostą.
Seryjni pechowcy
Jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało, dwaj wspomniani i tak mieli furę szczęścia w nieszczęściu w porównaniu z... Djibrillem Cisse. Dynamicznym napastnikiem, który, oprócz niewątpliwego talentu na boisku, odznaczał się wzorzystymi fryzurami i kilkudziesięcioma tatuażami. Zaledwie po trzech miesiącach po tym, jak przywdział trykot FC Liverpoolu, doznał katastrofalnej w skutkach kontuzji - skomplikowanego złamania nogi. Najprawdopodobniej, gdyby nie refleks i szybka interwencja boiskowych lekarzy, którzy nastawili mu nogę, kończynę trzeba by amputować. Na tym jednak pech się nie skończył. 7 czerwca 2006 r. przygotowująca się do MŚ reprezentacja Francji grała ostatni sparing z Chinami. Cisse złamał kość piszczelową i strzałkową. Dwa dni później zaczęły się mistrzostwa, w których trójkolorowi zgarnęli srebro.
Nie mniejszy dramat przeżył Jakub Małecki, wychowanek Śląska Wrocław. Niezwykle utalentowany pomocnik pierwszy cios od losu dostał w 2004 roku, kiedy podczas treningu nogę złamał mu kolega z zespołu. Piłkarz długo dochodził do zdrowia. Wydawało się, że wiosna 2007 będzie dla niego przełomowa. Ćwiczył z zespołem i miał wracać na boisko. Aż w końcu dostał szansę gry w ligowym meczu. Wszedł na ostatnie minuty spotkania z Unią Janikowo. Było wówczas 0:0. W ostatniej akcji meczu czubkiem buta wepchnął piłkę do siatki, ale bramkarz gości tak fatalnie interweniował, że spadł piłkarzowi Śląska na nogę i kość nie wytrzymała. To najprawdopodobniej przekreśliło marzenia Małeckiego o dużej ligowej karierze.
To się w głowie nie mieści
Ale zdarzają się też kontuzje, które są dramatem jednych, ale swoją niezwykłością wzbudzają uśmiech innych. Urazy doznane w sposób kuriozalny, wręcz niewyobrażalny. Przypadek Davida Beckhama, któremu trzeba było założyć szwy pod lewym okiem, po tym jak w szatni wściekły Alex Ferguson kopnął w jego kierunku leżący but, jest małą igraszką losu.
Bramkarz reprezentacji Hiszpanii Santiago Canizares w 2002 roku szykował się już do wyjazdu na mistrzostwa świata w Korei i Japonii. Miał być numerem jeden w bramce. Wychodząc spod prysznica, upuścił butelkę z wodą po goleniu na stopę i nabawił się na tyle poważnego urazu, że mistrzostwa mógł oglądać tylko w telewizji. Ale wszystko to nic w porównaniu z tym, co się przydarzyło Paulo Dioggo. W 2004 roku pomocnik Servette Genewa, celebrując strzelenie gola, rzucił się na płot oddzielający boisko od trybun. Tak jednak pechowo, że zaczepił obrączką o ogrodzenie i zeskakując urwał część palca. Jakby tego było mało, zwijającego się z bólu zawodnika arbiter ukarał żółtą kartką za zbyt ekspresyjne okazywanie radości po zdobyciu bramki. Los zachichotał też z obrońcy Lecha Poznań Zlatko Tanevskiego. W marcu 2008 r. przed meczem z Ruchem Macedończyk zgłosił Franciszkowi Smudzie ból w kolanie. Dostał więc worek z lodem, by ból uśmierzyć. Przyłożył go do nogi i zasnął. Obudził się z poważnym odmrożeniem skóry. - Cholera, grozi mu przeszczep - skwitował Smuda. Tanevski przez następne trzy tygodnie gościł na kozetce u dermatologa. Przeszczepu nie było. Dziwne, dramatyczne, śmieszne, ale dla piłkarzy są tym samym - koszmarem, który może w każdej chwili ich dopaść i zniszczyć karierę.
Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?