Autor:

2016-08-26, Aktualizacja: 2016-08-31 11:29

Pożar w Burdelu: "Jesteśmy krzywym zwierciadłem Warszawy"

Pożar w Burdelu, czyli grupa z pogranicza teatru i kabaretu literackiego przenosi się na warszawską Pragę. Ich nowy spektakl „Baśnie z Dna Wisły” opowiada o słynnych kapliczkach, "drugim dnie Wisły" i próbie odnalezienia się w nowej rzeczywistości. Z reżyserem i scenarzystą Michałem Walczakiem rozmawiamy o tym, gdzie jest serce Warszawy i czy nie boi się, że za ten spektakl "dostanie po głowie" od mieszkańców.

Piotr Wróblewski: Serce Warszawy przenosi się na prawą stronę miasta?

Michał Walczak: Myślę, że po prawej stronie, patrząc symbolicznie i topograficznie dzieje się dużo. To niedoceniona część Warszawy, która jest przecież bardzo ciekawa.

Pan przeniósł się na Pragę, a teraz zachęca innych, żeby zobaczyli, że po prawej stronie też jest życie?

To nie jest oczywiste, żeby powiedzieć, gdzie jest życie w Warszawie. Na to nie ma jednego schematu. Można być szczęśliwym w Wilanowie, na Pradze Północ... To zależy od nas i zdolności przetwarzania świata. Paula, bohaterka spektaklu „Baśnie z Dna Wisły”, też to odkrywa. To pochwała wyobraźni, którą mają warszawiacy.

Mieszkałem w różnych miejscach i mogę powiedzieć, że każda dzielnica ma swój styl. Przechodząc różne momenty w życiu, podświadomie czujemy, że do jakiejś przestrzeni lgniemy. Spójrzmy na Pragę Północ. Tu ciągle jest sporo do zrobienia dla aktywistów, artystów, władz.

© mat. pras.

Źródło: Pożar w Burdelu

Paula przenosi się z Wilanowa na Pragę, ale cały zespół Pożaru w Burdelu chyba też zakotwiczył po prawej stronie Wisły?

To nie jest tak, że się przenosimy się i żegnamy z resztą Warszawy. Cały czas wędrujemy. Praga Północ jest wspaniałą przestrzenią, ciekawą, niemainstreamową i niehipsterską. Tutaj mamy bazę, ale jesteśmy w ruchu, jak cała Warszawa. Skoro chcemy być krzywym zwierciadłem stolicy, to musimy cały czas poruszać się po mieście i szukać, gdzie jest energia.

Świadoma decyzja, żeby w „dzikiej stronie Wisły” stworzyć siedzibę Pożaru w Burdelu wynikała z tego, żeby nie osiąść w warszawskim mainstreamie, które kojarzy się z placem Zbawiciela. Praga Północ jest wyzwaniem. Wiele tu się zmienia. Jako „miejska straż pożarna” badamy, gdzie bije serce Warszawy. Tutaj, na placu Hallera, na Pradze, jest przyszłość.

To wezwanie do publiczności? Pożar w Burdelu oglądają ludzie raczej z lewego brzegu. Mówicie im: spójrzcie na Pragę?

Staramy się zapraszać ludzi z prawego i lewego brzegu. Stymulujemy naszą widownię do wędrówki po mieście. Wiele osób, które tu przychodzą przyznają, że albo nigdy nie były na placu Hallera, albo dawno nie były. Sam plac ma ogromny potencjał. Przy okazji wizyty w teatrze dajemy przekaz. Poznawajmy nasze miasto. Zapuszczajmy się w mniej znane, ale także ciekawe przestrzenie.

© mat. pras.

Źródło: Pożar w Burdelu

Z drugiej strony „Baśnie z dna Wisły” trafiają w bardzo czuły punkt dzielnicy. Pojawia się praska Matka Boska. Za dosadny komentarz na temat kapliczek można przecież tutaj dostać po głowie.

Ja tutaj mieszkam i tego nie zaobserwowałem. Od roku czuje się prażaninem. Praga się zmienia, jest otwartą przestrzenią, ma swoje symbole i koloryt, ale zadaniem teatru jest gra z nimi.
Wątek Matki Boskiej jest rodzajem hołdu czy sympatii do symboli miasta, których jest bardzo mało. Jesteśmy głodni symboli, więc ja w tym widzę ironiczny hołd.
Paula pożegnała się z Wilanowem i w pijackim widzie odkrywa Pragę. Ona odkrywa sens w przestrzeni trochę nieujarzmionej i nie do końca nowoczesnej. Odbywa podróż do wnętrza miasta.

Skoro mówimy o podróży do wnętrza, to zapytam o „drugie dno Wisły”, które pojawia się w spektaklu. Miasto promuje teraz postać Wisława (szalonego naukowca dbającego o czystość rzeki). On mógłby pojawić się w spektaklu.

Warszawa jest miastem wyobraźni i lubi surrealizm. Wisła to rzeka ambiwalentna, z jednej strony ucywilizowane bulwary, z drugiej chaszcze. To dobry symbol nie tylko duszy Warszawy, ale także duszy całej Polski, rozdartej między wschodem a zachodem. Ten klip pojawił się niemal równocześnie z naszą premierą. Wisła nas inspiruje, bo jest wyjątkowa. To jedyna taka dzika rzeka w centrum dużego europejskiego miasta. Dzika rzeka, która inspiruje dziką wyobraźnie. Dobrze, że miasto zdaje sobie z tego sprawę.

„Baśnie...” mają też wyjątkową formę? Używacie elementów rzadko wykorzystywanego teatru lalek.

Przez lata tworzenia poznałem różne formy. Jedną z nich jest niedoceniany, ale bardzo fascynujący teatr lalek. W wersji dla dorosłych w Warszawie chyba w ogóle nie funkcjonuje, a przez formy baśniowe można dosadniej opowiedzieć prawdę o świecie dorosłych. Mając tak wybitnych ludzi jak Monika Babula i Mariusz Laskowski, którzy te formy doskonale znają, chciałem napisać coś dla nich. Przy okazji rozwijam postać Pauli z Wilanowa, którą gra Monika.

© mat. pras.

Źródło: Pożar w Burdelu

Przyszedłem porozmawiać o „Baśniach z dna Wisły”, a wy już wypuściliście kolejne przedstawienie. Tempo pracy jest niesamowite. Wobec tego muszę zapytać o „Żelazne Waginy”. To wizja przyszłości Warszawy?

W pewien sposób też, ale najważniejsze, że to koncerto-spektakl. Dziewczyny naprawdę grają na instrumentach. To powrót do klubowej formy wykrzykiwania swoich myśli i protestów przez piosenki. Horror muzyczny, czyli rodzaj koszmaru, który może się zdarzyć, ale nie musi. Tak jak w horrorze, część rzeczy jest wiarygodna, a część nadprzyrodzona, przerażająca. W takich formach możemy snuć najdziksze fantazje. Szczególnie w tych czasach jest w tym terapeutyczna siła. Jak wyrzucimy z siebie lęki i niepokoje, wszystko to wyskaczemy i wypocimy, to świat okaże się nie taki straszny, jak nam się wydaje. Trzeba odróżnić sny, które nas niepokoją, od tego że żyjemy w wolnym, otwartym mieście, pełnym wspaniałych ludzi i świetnych miejsc, jak Skład Butelek (przyp. red. - tam grane są „Żelazne Waginy”).

Czyli jednak terapia?

Dopóki będzie możliwe zakładanie takich, punkowych bandów i wrzeszczenie, o tym co nas boli, to wszystko będzie dobrze. Przy wszystkich rozkminach musimy czasem po prostu muzykować, bawić się, cieszyć i dzielić emocjami. Najgorsza jest apatia społeczna. Dzisiaj często siedzimy przed ekranami. Wtedy świat wydaje się przerażający.
Jest ogromna potrzeba spotkania na żywo. Rola teatru, stand-upu, klubu jest ogromna. Tam możemy uczyć się siebie. Wtedy nie ulegniemy lękom, które nam media czy politycy próbują wdrukować. Prawdziwy patriotyzm to jest właśnie to, że żyje w dzielnicy, działam i mam wpływ na swój lokalny świat. Cała droga Pożaru w Burdelu wywodzi się z tej filozofii.

Nie ma takiej obawy, że zostaniecie sklasyfikowani? Przecież poruszacie tematy, które mogą zostać uznane za opowiadanie się po jednej ze stron.

Dajemy wolność naszym odbiorcom. Mamy niesłychanie lokalną, dziką widownie. Dotykamy różnych tematów i odkrywamy się, zapraszając do oceny, rozmowy. Robimy to, żeby wyrażać swoje emocje i otwierać się na emocje innych. Nie spotkaliśmy się z oceną, która nas bardzo zabolała. Raczej odwrotnie.



Czyli z dala od hejtu?

To co robimy nie jest nastawione na agresywną konfrontację. Jesteśmy na poziomie prawdziwych emocji i wszyscy możemy się spotkać, porozmawiać. Polska dusza potrzebuje zabawy, mimo że się różnimy.

Wasze spektakle to chyba także propozycja, jak powinna wyglądać Warszawa?

Jesteśmy krzywym zwierciadłem Warszawy, dlatego opowiadamy o niej i trochę zmyślamy. Myślę, że chcielibyśmy mieszkać w takim mieście, gdzie kwitnie życie w niezależnych klubach. Gdzie żadna władza: pieniądza czy polityków, nie ma prawa dyktować ludziom to, jakie mają poglądy i o czym robią spektakle.


Rozmawiał Piotr Wróblewski, dziennikarz naszemiasto.pl
  •  Komentarze 1

Komentarze (1)

Janka (gość)

Co za głupoty.