Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bogatynia 5 lat po powodzi

Karolina Niemczyk
Po powodzi stulecia już prawie nie ma śladu. Nikt by nie pomyślał, że płytka Miedzianka może spowodować taką tragedię. Dopiero po pięciu latach mieszkańcy i miasto wrócili do normy.

- Dziś mam 84 lata i nigdy wcześniej nie przeżyłam czegoś tak strasznego. Mam również nadzieję, że nigdy więcej nie będzie mi dana – wspomina powódź sprzed pięciu lat Helena Stępień, mieszkanka Bogatynia. Rodzinny dom sędziwej kobiety oraz jej córek znajduje się tuż przy samej Miedziance. 7 sierpnia 2010 roku został doszczętnie zniszczony przez falę powodziową. Po kilku lat wciąż odbudowują swoje domostwo.

- Zanim przyszła fala powodziowa udało mi się tylko wyjąć z szafek szuflady z dokumentami i pobiec z nimi na górę, resztę rzeczy w tym wiele pamiątek rodzinnych straciliśmy – mówi Jadwiga Stępień, córka pani Heleny.

- Kiedy byliśmy na pierwszym piętrze domu patrzeliśmy tylko jak sunie w naszą stronę ta wielka woda. Bardzo się bałam. Nie wiedziałam tak naprawdę czy uda nam się przeżyć. Woda zalewała nas i naszych sąsiadów. Z podwórka popłynęła część samochodów, inne przypłynęły do nas w tym ciągnik – opowiada o dniu powodzi pani Helena. Wtóruje jej córka, która relacjonuje dalsze wydarzenia.

- Na podwórku mieliśmy ledwo co skończoną drewnianą altanę. Nagle patrzę, a ona unosi się na wodzie, obróciła się w kółko kilka razy i już jej nie było, porwała ją fala. Zawaliła się również moja komórka. Do tej pory jej nie odbudowaliśmy. Postawiliśmy tylko taką drewnianą wiatę – mówi pani Jadwiga.
Kiedy sytuacja zaczęła być naprawdę poważna i zawalił się pierwszy dom w sąsiedztwie państwa Stępień, należało podjąć decyzję o ewakuacji. Nurt rzeki był na tyle rwący, że nie była to łatwa sytuacja. Zwłaszcza bano się o panią Helenę, która z racji sędziwego wieku nie była wstanie wejść wprost do wody.

- Odcinek Markocic gdzie mieszkamy został odcięty od reszty miasta. Zawaliły się oba mosty. Prawda jest taka, że po drugiej stronie rzeki stali strażacy i nie byli w stanie nam pomóc – opowiada Jadwiga Stępień. - Sami musieliśmy się jakoś ewakuować – dodaje kobieta.

- Udało się dla mnie zorganizować ponton, taki zwykły dziecięcy do pływania. Bardzo się bałam ale nie miałam wyjścia, musiałam do niego wejść. Wcześniej sąsiedzi porozrzucali liny pomiędzy domami. Ja siedziałam w tym pontonie, a wnuczek z kolegą mnie ciągnęli na drugą stronę ulicy. Tam sąsiad gospodarstwo ma na wzniesieniu więc u niego było bezpiecznie. Najgorsze było to, że jednego z chłopców złapał wir i ciągnął go pod wodę. Mój wnuczek więc jedną ręką trzymał mnie, a drugą łapał tego chłopaka – mówi ze łzami w oczach pani Helena.
Kiedy na drugi dzień woda opadła wielu mieszkańców Bogatyni zostało tylko z tym, w czym wyszli z domu. Fala powodziowa kompletnie zniszczyła 12 budynków, a ponad 400 uszkodziła, w tym kilka zabytkowych. Nie można uniknąć sformułowania, że Bogatynia wyglądała jak po wojnie. Po mimo rozpaczliwej sytuacji, braku dostępu do wody, żywności i lekarstwa w pierwszej dobie po fali, mieszkańcy z pomocą wojska i ochotników zaczęli sprzątać te domy, które ocalały.

- Kiedy weszliśmy na drugi dzień do domu załamałam się – wspomina Helena Stępień. - Woda sięgnęła na parterze, aż po sufit. Nie mieliśmy niczego. Naprawdę, wszystko zostało zniszczone. Meble, sprzęt AGD i RTV, nasze osobiste rzeczy. Nie wspominając już o tym ile było mułu i błota w mieszkaniu. Wszystko trzeba było wyrzucić, a dom wyremontować. W sprzątaniu bardzo pomogli nam żołnierze, którzy tutaj przyjechali. Wyrzucili te zniszczone rzeczy i błoto. Naprawdę chwała im za to i dziękujemy, bardzo sympatyczni młodzi ludzie. Gdyby nie oni, to wszystko trwałoby o wiele dłużej – mówi pani Helena.

- Szybko udało się też zorganizować pomoc nie tylko dla nas, ale dla wszystkich powodzian. Jak już wcześniej wspominałyśmy, woda zerwała mosty. Sąsiedzi więc zrobili taką prowizoryczną kładkę. Później dostaliśmy wodę, jedzenie, środki czystości. Lodówkę, kuchenkę. Ale w domu musieliśmy zerwać podłogę i skuć doszczętnie tynki. Dopiero po pięciu latach jesteśmy bliscy ukończenia remontu. Wciąż nie mamy płotu i mojej szopki, ale powoli wszystko uda nam się zrobić – mówi z optymizmem Jadwiga Stępień.
Niestety chociaż od powodzie stulecia minęło już kilka lat, w sercach i umysłach mieszkańców Bogatynia to traumatyczne wydarzenie zostanie na długo.

- Jak mocniej pada deszcz nie śpię całymi nocami – opowiada z trwogą pani Helena. - Chodzę od okna do okna i sprawdzam czy się poziom wody nie podnosi. Nigdy tego nie zapomnę.

Tragiczną sobotę sprzed pięciu lat wspomina również burmistrz Bogatynia, Andrzej Grzmielewicz.
- Tamtego dnia przebywałem z żoną w domu. Na sobotę planowaliśmy mały wyjazd rodzinny, jednak kiedy rano okazało się, iż w Bogatyni panują nieustępujące opady deszczu przeczuwałem, że może stać się coś niedobrego. Zostaliśmy w mieście i przed południem już wiedzieliśmy, że stało się to najgorsze. Doświadczyliśmy powodzi – opowiada burmistrz. - Podobnie jak większość mieszkańców najchętniej zapomniałbym o tym dniu i nie chciał, aby kiedykolwiek się wydarzył. Jednak do wszystkich podejmowanych decyzji starałem się podchodzić z zimna krwią i bez zbędnych emocji.

Mimo wszystko podczas takiej sytuacji ciężko jest trzymać wszystkie emocje na wodzy. Jak przyznaje Andrzej Grzmielewicz obawa o mieszkańców, którzy ucierpieli wskutek kataklizmu była bardzo duża. Kiedy pękła tama na rzece Witka, a woda zerwała most łączący Bogatynię ze Zgorzelcem miasto zostało odcięte od reszty świata. Zorganizowanie pomocy były bardzo trudne i tym bardziej wzrastała obawa o to, jak potoczą się dalsze losy miasta i jej mieszkańców.
- Ogrom zniszczeń był nieprawdopodobny. Bogatynia wyglądała jak „po wojnie”. Od samego początku wiedzieliśmy, że musimy zadbać o pomoc dla mieszkańców. W pierwszej kolejności podjęliśmy pomoc ratunkową. Do miejsc najbardziej zniszczonych i niedostępnych docierały jednostki Państwowej i Ochotniczej Straży Pożarnej, Policjanci i Strażnicy Miejscy. Do tego wszystkiego w akcję ratunkową czynnie włączyli się pracownicy naszych miejskich spółek oraz zakładu budżetowego. W pewnym momencie było już jasne, iż należy rozpocząć akcję ewakuacyjną, głównie mieszkańców Markocic. W tym celu używany był specjalistyczny sprzęt, ewakuowano ludzi nawet na łyżkach od koparek jeśli nie było innego sposobu! Zorganizowaliśmy nocleg dla wszystkich ewakuowanych w Zespole Szkół z Oddziałami Integracyjnymi, aby nikt tego dnia i nocy nie został bez dachu nad głową. Setki osób ratowało siebie i swój dobytek na różne sposoby – wspomina ten dzień Andrzej Grzmielewicz.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zgorzelec.naszemiasto.pl Nasze Miasto