Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dobry wampir ratuje życie

Anna Gabińska
fot. marcin osman Profesor Kazimierz Kuliczkowski, kierownik Katedry i Kliniki Hematologii, Nowotworów Krwi i Transplantacji Szpiku Akademii Medycznej we Wrocławiu.
fot. marcin osman Profesor Kazimierz Kuliczkowski, kierownik Katedry i Kliniki Hematologii, Nowotworów Krwi i Transplantacji Szpiku Akademii Medycznej we Wrocławiu.
Rozmowa z prof. Kazimierzem Kuliczkowskim • „W szpitalach brakuje krwi. Musimy pomóc”. To właściwie stały komunikat centrów krwiodawstwa i krwiolecznictwa. W całej Polsce słychać o kłopotach z krwią.

Rozmowa z prof. Kazimierzem Kuliczkowskim
• „W szpitalach brakuje krwi. Musimy pomóc”. To właściwie stały komunikat centrów krwiodawstwa i krwiolecznictwa. W całej Polsce słychać o kłopotach z krwią. Dlaczego ten problem jest nie do rozwiązania?
– To proste. Krwi nie da się wyprodukować w fabryce, a potrzeba jej coraz więcej. Medycyna idzie naprzód, więcej chorób udaje się nam leczyć przy wspomaganiu krwią. Potrzebna jest nie tylko przy walce z nowotworami, ale też przy transplantologii i chirurgii naczyń. Poza tym coraz więcej ludzi ma samochody, a nie wszyscy potrafią nimi jeździć. Rozbijają się w wypadkach. Krwi trzeba cholernie dużo, by komuś uratować życie lub zdrowie.

• Za poprzedniego systemu mieliśmy, jak się zdaje, krwi nawet w nadmiarze...
– Krwi nie brakowało, bo całe zakłady pracy, zastępy wojska i milicji chodziły na tak zwane dobrowolne czyny. A tak naprawdę był to jeden z wielu przymusów w tamtych czasach. Ale w szpitalach nikogo nie bolała o to głowa, czy krew zaraz się nie skończy. Teraz trzeba byłoby stosować szantaż.

• Pan go stosuje?
– Nie. Ale informuję, że krwi nam brakuje i dobrze byłoby ją oddać. Różne są reakcje. Jedni zakasują rękaw, a po innych widzę, że chcieliby zgiąć łokieć, ale w geście Kozakiewicza.

• A może rozwiązaniem jest kupowanie krwi? W Goerlitz niemiecka firma skupuje krew i sprzedaje w Austrii. Połowę dawców stanowią Polacy ze Zgorzelca i okolic. Za pół litra dostają 20 euro. Za przyprowadzonego dawcę 15 euro.
– To wyjątkowa sprawa i ja jej nie pochwalam. Na świecie w 99 procentach krwiodawstwo jest honorowe. I takie być powinno. A to dlatego, że bardzo trudno wycenić ludzką tkankę, którą jest krew. Jeden za pół litra powiedziałby pół tysiąca złotych, a drugi chciałby sprzedać za tysiąc. A ktoś, jak będzie w potrzebie, zapłaci nawet pięć tysięcy. Jestem przekonany, że przy krwi, podobnie jak przy organach, nie wolno dopuścić do spekulacji. Jedyną sytuację, w której zgadzam się na płacenie za krew, to tylko do badań przy tych, które mają rzadki, dodatkowy antygen.

• Skąd w nas takie podejście do oddawania krwi? Może boimy się jakiegoś zarażenia, omdleń, nadciśnienia. Może nie chcemy zadręczać się myślami o przykrych rzeczach. A jak już zdarzy się nieszczęście, wtedy uważamy, że skoro płacimy składkę na służbę zdrowia, to dlaczego mamy tej pomocy nie dostać. I nie chcemy słyszeć, że krwi brakuje.
– To zwykły brak wyobraźni i głupota. Przecież nie umiemy wyprodukować sztucznej krwi. Jedynym sposobem jej pozyskania jest zdrowy człowiek. Skąd mamy ją wziąć, skoro ludzie nie czują się w obowiązku oddać jej nawet raz do roku? Kiedy jednemu z moich pacjentów, chłopowi na schwał, zaproponowałem, by oddał krew, gdy odwiedzał krewnego u mnie w klinice, stwierdził, że może oddać jedynie mocz. Potem zachorował na białaczkę. I sam potrzebował krwi. „Głupi byłem, panie doktorze, że tak powiedziałem” – mówił mi. Trzeba pamiętać, że każdy z nas nosi w sobie buławę hetmańską choroby: ostrej, nagłej lub przewlekłej. Jak nie ulegniemy wypadkowi, to zawsze może zacząć krwawić wrzód żołądka albo żylak przełyku.

• Przypuszczam, że wielu jeszcze nigdy nie oddało krwi, bo boją się, że zaraz zrobi im się słabo, albo cały dzień będą ledwo żywi, a pracodawca nie weźmie pod uwagę zaświadczenia ze stacji krwiodawstwa i nie da im dnia wolnego. Inni boją się, że jak zaczną oddawać krew, to organizm przestawi im się na produkcję krwi.
– Pobieranie krwi nie wywołuje żadnych chorób. Jeśli jednak ktoś ma ukrytą chorobę i zacznie oddawać krew, to może się zdarzyć, że wyjdzie z wyników, że cierpi na przykład na rozrost czerwonych krwinek. I może się okazać, że ta choroba nieco szybciej się rozwinie u osoby, która oddaje krew. Ale człowiekowi, który nie ma w sobie choroby, choćby oddał nawet hektolitr krwi, nic się nie stanie. Co więcej, gdy organizm jest przyzwyczajony do oddawania krwi, dużo sprawniej radzi sobie w kryzysowych sytuacjach. Z obserwacji wynika, że krwiodawcy po wypadku łatwiej wracają do zdrowia niż ci, którzy nigdy krwi nie oddawali.

• Bycie krwiodawcą ma same plusy?
– Jak najbardziej. Jeśli lekarz stwierdzi, że możemy oddać krew, bo hemoglobinę i ciśnienie mamy w normie, po tygodniu pomaszerujmy po pełen wynik morfologii. Często takie przypadkowe badanie ratuje komuś życie. Kiedyś trafił do nas chłopak prosto ze stacji krwiodawstwa. Chciał oddać innym, a okazało się, że sam potrzebuje. Miał 60 tysięcy leukocytów. Białaczka. Ale dzięki temu, że trafił do nas wcześnie, udało nam się zdążyć z leczeniem na czas.

• Jedna jednostka to 450 mililitrów. Prawie pół litra! To chyba nie jest tyle, ile by z nas wyciągnął większy komar?
– Nie, to tak, jakby nas ugryzł średniej wielkości wampir. A tak poważnie, człowiek ma średnio od pięciu do pięciu i pół litra krwi. Oddaje więc na raz nawet nie dziesiątą część tego, co w nim krąży. Ale po zabiegu trzeba posiedzieć przynajmniej z godzinę. Niedawno mój znajomy, od wielu lat honorowy krwiodawca, zasłabł. Ale nie odsiedział chwili, żeby dojść do siebie. Zawsze powtarzam, że nawet najlepiej odżywionemu chojrakowi po oddaniu 450 mililitrów krwi może spaść ciśnienie. Dlatego powinien napić się soku albo kawy, żeby uzupełnić ilość płynów w organizmie, i posiedzieć z godzinę.

• Ile osób chorych może uratować zdrowy człowiek swoją krwią?
– Oddzielnie się bierze osocze, oddzielnie płytki, oddzielnie krwinki czerwone. Nic się nie marnuje. Kiedyś przetaczało się całą krew. A teraz można precyzyjnie podać to, co potrzebne. Można więc pomóc nawet kilku osobom. Dla ofiary wypadku czasem wystarczy pięć jednostek, a czasem 10. Mój kolega operował kiedyś pęknięty tętniak aorty. Z pacjenta lało się jak z pękniętego kranu. Lekarz najpierw długo szukał pękniętego naczynia, potem jak zaszył, to się rwało. W sumie wlał w pacjenta, który był honorowym dawcą, jakieś 20 litrów krwi. Ale udało się. Dwa lata jeszcze żył ten człowiek.

• A chory na nowotwór krwi, ile jej potrzebuje?
– Od kilku do kilkunastu litrów przez całą swoją chorobę. Prof. Alicja Chybicka (z Kliniki Hematologii i Onkologii Dziecięcej – dop. red.) i ja najwięcej zużywamy krwi. Jesteśmy największe wampiry we Wrocławiu.
• A jakby było za dużo krwi, choć w obecnej sytuacji to może zbyt śmiała hipoteza, to ile czasu może leżeć?
– Nawet przez miesiąc. A zamrożona w ciekłym azocie – pięć, a nawet 10 lat. Gdyby więc zdarzyło nam się zatrzęsienie krwi, na pewno nic się z niej nie zmarnuje, bo mamy przygotowane specjalne systemy mrożeniowe. Ale ciągle stoją puste.

Polska potrzebuje krwi!!!
Sytuacja jest dramatyczna. Lodówki w Regionalnym Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa
we Wrocławiu, podobnie jak w całej Polsce, świecą pustkami. Lekarze z ostrych dyżurów w szpitalach modlą się, by na ich terenie nie zdarzył się wypadek samochodowy z kilkoma rannymi osobami.
Nie starczyłoby krwi.
We Wrocławiu rocznie oddaje krew średnio 50 tysięcy osób, od 100 do 160 dziennie. Daje to prawie
25 tysięcy litrów. Ale na Dolnym Śląsku mamy ponad 40 szpitali, z czego niektóre potrzebują więcej krwi do przetaczania. Są to m.in. dwie kliniki hematologii: dziecięca przy ul. Bujwida i dorosłych przy ul. Pasteura, chirurgii naczyń przy ul. Kamieńskiego i ośrodek transplantologii w Trzebnicy.
Ze statystyk wynika, że co 7 minut na Dolnym Śląsku przetaczana jest krew. Jeden na dziesięciu pacjentów leżących w szpitalu potrzebuje transfuzji.
Najczęściej krwiodawcy pojawiają się w stacji w piątki i poniedziałki. Zdecydowanie ich więcej zimą
niż latem. Podczas Wampiriad, gdy pracownicy stacji przyjeżdżają na uczelnie, trafia do nich nawet
200 studentów na raz.
Dawca dostaje ekwiwalent energetyczny o wartości 4500 kcal w postaci czekolad i zaświadczenie,
że przysługuje mu dzień wolny od pracy oraz zwrot kosztów dojazdu do Centrum Krwiodawstwa. Kobiety mogą oddawać krew cztery razy do roku, mężczyźni 6 razy. Ekwiwalent pieniężny za 1 litr pobranej krwi wynosi 130 zł, a osocza 170 zł. W tym roku można znowu odpisać to od dochodu w rozliczeniu podatkowym.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto