Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Ratownicy medyczni są przemęczeni i nie mają siły pracować." Czy będą protesty w Zgorzelcu? [WYWIAD]

Justyna Orlik
Justyna Orlik
Przepracowani, sfrustrowani i zmęczeni. Ratownicy medyczni ze Zgorzelca spędzają w pracy nawet 580 godzin w miesiącu. Nie pracują w jednej placówce. Często są zatrudnieni na kontraktach, jeżdżąc z jednego szpitala do drugiego. Dziś rozmawiamy z jednym z nich, żeby dowiedzieć się, dlaczego odbędą się sobotnie protesty i jak wygląda codzienność w karetce.

Dlaczego ratownicy zdecydowali się zaprotestować?

Sytuacja, którą mamy, narasta od wielu, wielu lat. Pracuję w pogotowiu ratunkowym od ponad 10 lat i pierwsze protesty miały miejsce już w 2015 roku. Zgłaszaliśmy, że system ratownictwa medycznego nie funkcjonuje tak, jak powinien. I nie chodzi tu tylko o pieniądze, a styl pracy, niedofinansowanie systemu, sprzęt, na którym pracujemy - to wszystko prowadzi do tego, że zamiast zajmować się ratownictwem, walczymy z niedoskonałościami systemu. Chcemy pracować w godnych warunkach i normalnych godzinach, żeby móc widywać się z rodziną. Są dwa rodzaje zatrudnienia: umowa o pracę i umowa cywilnoprawna. W przypadku ratowników medycznych wygląda to tak, że w jednym miejscu pracują na etacie, a w drugim na kontrakcie lub w kilku miejscach na kontrakcie. W tym momencie wyrabiamy niewspółmiernie wiele godzin. Pandemia sprawiła, że mamy apogeum. Ludzie są przemęczeni i nie mają siły pracować, a przez ucięcie dodatków brakuje kadry. Ratownicy medyczni zmieniają swoją profesję.

Jak wygląda przeciętny dzień pracy ratownika?

Dzisiaj przyszedłem do pracy i dyżuruje przez 36 godzin, ale to wcale nie jest wyjątkowe. Wielu kolegów tak pracuje. Jeden z ratowników przyjeżdża do szpitala na 12 godzin, później jedzie do kolejnej placówki na 12 godzin i do kolejnej również na 12 godzin, a później wraca do Zgorzelca. U nas de facto nie ma go przez 24 godziny, ale on jest ciągle w pracy, przemieszczając się z jednego miejsca pracy do drugiego.

Taki ratownik jest w ogóle zdolny do pracy?

Powiedzmy sobie szczerze, są różne dyżury. Czasami 12 godzin potrafi nas wymęczyć bardziej niż 72 godziny w miarę spokojnym trybie. Nie jesteśmy cały czas w akcji. Są dni, kiedy możemy spokojnie wrócić do bazy, napić się herbaty i kawy, chwilę odpocząć. Jednak w ostatnim czasie permanentnie brakuje zespołów ratownictwa medycznego, więc jesteśmy mocno nadwyrężani. Bywa, że przez 12 godzin zespół pracuje bez przerwy, a w pracy wciąż widzimy te same twarze ratowników.

Co ze snem na zmianie, która trwa 36 godzin?

Śpimy w tak zwanym międzyczasie, każdą wolną chwilę wykorzystujemy, aby przymknąć oko. Zdarzają się sytuacje, że załoga zespołu ratownictwa medycznego zamienia się miejscami. Raz prowadzę ambulans, a raz jestem kierownikiem zespołu. Jeśli w ciągu takiej zmiany mamy 8 godzin na sen, to jest dobrze. Jeszcze kilka tygodni temu było dużo lepiej, bo rząd wynagradzał nas dodatkiem covidowym. Znalezienie zastępstwa na dyżur nie było problemem i pracę udawało się rozkładać na więcej osób, a warunki były w miarę komfortowe. W chwili gdy liczba zachorowań zmalała, oprócz dodatku za walkę z covid został zabrany dodatek ministerialny, który był nam przyznany w ramach porozumienia z 2018 roku. Przez ministerstwo zostaliśmy uznani za inny zawód medyczny w projekcie ustawy o zarobkach minimalnych. To spowodowało, że praca wielu ratownikom w kilku miejscach po prostu przestała się opłacać. Koledzy, którzy brali po 15 dyżurów w miesiącu w tej chwili biorą ich po dwa lub po trzy.

Jeśli potrzebujemy ratownika na dyżur, to...?

To osoby odpowiedzialne za układanie grafików mają duży kłopot, żeby znaleźć chętnego. I to nie tylko w Zgorzelcu. Pogotowie z Jeleniej Góry i Bolesławca ma ten sam problem i zdarzają się dni, kiedy któraś z karetek nie wyjeżdża. Staramy się z kolegami dobierać dyżury w miarę możliwości. Niemniej, ciągle musimy się przemieszczać. Telefony z prośbami o dodatkowy dyżur potrafią się pojawić kilka razy dziennie. W pracy widzimy praktycznie te same osoby. Zmieniają się tylko ambulanse, w jakich pracujemy.

Jeżeli którykolwiek z mieszkańców będzie miał zawał, to może się okazać, że karetka do niego nie dojedzie?

Brak załogi całkowicie paraliżuje pracę, mimo że karetka jest na miejscu w szpitalu. Awaryjny plan rządu zakłada, że będą nimi teraz jeździć żołnierze i strażacy, ale trzeba zwrócić uwagę na jedną rzecz. Nie urągam umiejętnościom służb. Wiele osób ukończyło studia medyczne, tylko często nie pracują w zawodzie, brak im doświadczenia, a nawet krótka przerwa powoduje rozmycie wiedzy. Żołnierze na co dzień pracują na poligonach i są nastawieni na medycynę pola walki, czyli zabezpieczanie postrzałów, intensywnych krwawień, itd. Teraz oni mieliby pojechać do pacjenta, który zgłasza im trzydniowy ból brzucha lub ból w klatce piersiowej. Co tacy ratownicy bez doświadczenia mają zrobić? Pewne czynności medyczne muszą zostać wykonane natychmiast, w miejscu zdarzenia i po ocenie stanu pacjenta. Jeżeli jest stabilny, to zawiozą go na SOR, ale w pewnym momencie może dojść do paraliżu w szpitalu. Aktualnie rząd chwyta się brzytwy i próbuje załatać dziurę, która powstaje po nas w systemie.

Będziecie strajkować w sobotę?

Patrząc w tej chwili na grafik zespołów stacjonujących w Zgorzelcu, pogotowie jest w pełni zabezpieczone. Nie słyszałem, żeby koledzy planowali protest.

Jesteście przygotowani na czwartą falę pandemii?

Sprzętowo tak. Problem, szczególnie na początku, może dotyczyć braków w kadrze. Jeżeli rząd zdecyduje się na lockdown i przywrócenie dodatku za pracę z covid, to jestem przekonany, że ludzie do pracy się znajdą. W innym przypadku, może dojść do paraliżu systemu.

Czy zdarzyły się już sytuacje, w których musieliście wybierać do kogo pojedziecie?

To nie my decydujemy, do jakiego zdarzenia pojedziemy. Dyspozytornia medyczna w Legnicy przyjmuje zgłoszenia i to dyspozytorzy decydują, która załoga i do jakiego zdarzenia jedzie. W przypadku braku zespołu ratownictwa medycznego na miejscu jesteśmy wspomagani przez pogotowie w Jeleniej Górze, którego zespoły stacjonują w Lubaniu i Leśnej oraz pogotowie w Bolesławcu. My również jesteśmy dysponowani poza rejon w razie potrzeby. W sytuacjach dramatycznych można posiłkować się zastępami straży pożarnej, która zabezpieczy pacjenta do czasu przyjazdu karetki. Są jednak sytuacje, w których każda minuta jest ważna.

Jakie są skutki waszego przepracowania?

Przede wszystkim przyśpiesza to wypalenie zawodowe, ale i możliwość popełnienia błędu jest większa. Czasem ratownicy decydują się na przewiezienie pacjenta do szpitala, żeby nie ryzykować, ale to z kolei przyczynia się do przepełnienia jednostek szpitalnych. Poza tym powstaje dużo niepotrzebnych spięć między załogami. Towarzyszy nam stałe rozdrażnienie. Staramy się nie wyładowywać na pacjentach, ale niestety to też się zdarza, bo ktoś powie dwa słowa za dużo. To nic nie wnosi, ale w którymś momencie bańka pęka.

Jaki stosunek mają do was pacjenci?

Często zdarza się, że jesteśmy traktowani jak sanitariusze. Bywamy niedoceniani. Ludzie nie wiedzą, na czym polega nasza praca. Ratownik jest od ratowania, pielęgniarka jest od pielęgnowania, a lekarz jest od leczenia. Nasze zadanie polega na tym, że musimy pacjenta jak najszybciej zabezpieczyć i jeżeli jest to konieczne, przetransportować do szpitala. Wciąż zdarzają się nam wyjazdy do wypisania recepty, gdzie od wielu lat pogotowie tego nie robi. Proszę sobie wyobrazić inną sytuację. Jest pani w pracy kolejną godzinę, a na zegarze 3.00 w nocy. Dostajemy wezwanie na drugi koniec powiatu, bo pacjent skarży się na silną duszność. Wyjeżdżamy karetką, pojawiamy się na miejscu, bo trzeba ratować czyjeś życie... W trakcie wywiadu prowadzonego u pacjenta pytamy: od kiedy ta duszność? I słyszymy w odpowiedzi, że od sześciu dni, tylko pan/pani akurat dziś nie może zasnąć. W takich sytuacjach opadają nam ręce.

Pracujecie tyle godzin głównie ze względu na pieniądze czy braki kadrowe?

Pieniądze są ważne, bo każdy z nas ma jakieś zobowiązania, ale niektórzy z nas zdają sobie sprawę, że jeśli nie wezmą dyżuru, to karetka nie wyjedzie. Mamy poczucie misji, ale ratowanie kulawego systemu odbija się na naszym zdrowiu i na naszych rodzinach. Mieszkamy w okolicy i wiemy, że jak nie będzie nas w pracy, to zespół ratownictwa medycznego nie wyjedzie. Jaką mam pewność, że w tym czasie nie stanie się coś złego moim bliskim?

Zdarza się, że ktoś z was pracuje dłużej niż 36 godzin ciągiem?

Oczywiście, że się zdarza. Nie w jednym zakładzie pracy, ale są ludzie, którzy pracują po 72 godziny. Miesiąc ma 720 godzin i są wśród nas ratownicy, którzy pracują po 580 godzin. I proszę mi wierzyć, że nie zawsze chodzi o pieniądze, ale o to, żeby system działał.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zgorzelec.naszemiasto.pl Nasze Miasto