Fish, gwiazda progresywnego rocka ze Szkocji, zaśpiewa dzisiaj we Wrocławiu
Przy swoich dwóch metrach wzrostu i solidnej posturze mógł kiedyś z powodzeniem grać w koszykówkę. Ale Fish interesuje się sportem jedynie jako kibic, a jego sposobem na życie jest muzyka. Dziś były wokalista grupy Marillion wystąpi we wrocławskim Teatrze Polskim.
Mimo, że to już trzeci koncert legendy progresywnego rocka we Wrocławiu (poprzednio gościł tu w 1995 i 1997 r.), zainteresowanie nim jest bardzo duże. Wszystkie z około 600 przygotowanych biletów zostały już sprzedane, a do teatru wciąż dzwonią ludzie, którzy chcieliby posłuchać Fisha na żywo. - Przed koncertem biletów nie będzie, ale wiernych fanów zapraszam na czwartkowy koncert do Zabrza - mówi Mirosław “Klekot” Walczak, organizator polskiej części europejskiej trasy Fisha, promującej jego nowy album “Field of Crows”. - Tam jest większa sala i bilety są jeszcze w sprzedaży.
Fish zagra w Polsce trzy koncerty. Pierwszy dzień wizyty w naszym kraju spędzi - bardzo intensywnie - we Wrocławiu. Szkot, jego sześcioosobowy zespół i osiem osób ekipy technicznej przyjadą około godz. 15 autobusem z Berlina, gdzie występowali wczoraj w klubie “Columbia Fritz”. Po zjeździe z autostrady skierują się prosto do Teatru Polskiego na krótką próbę. - Sprawdzimy wtedy po raz pierwszy sprzęt nagłośnieniowy i oświetleniowy, który będzie używany jutro w Warszawie i pojutrze Zabrzu, więc to dla nas bardzo ważna sprawa - wyjaśnia “Klekot”.
Później Fish i jego koledzy na miejscu zjedzą szybki obiad, chwilę odpoczną i o godz. 19.30 pojawią się na scenie ponownie, już przed publicznością. Po koncercie cała ekipa pojedzie do hotelu Radisson SAS, gdzie będzie czekać na nich kolacja i łóżka. Czasu na sen nie będą mieli zbyt wiele, bo o świcie czeka ich wyjazd do stolicy. A jeśli przed snem Szkot zdecyduje się spotkać z fanami, to nie wyśpią się na pewno. - Fish ciągle główkuje, jak, gdzie i kiedy to zrobić, ale mamy dramatycznie mało czasu, więc będzie ciężko - mówi “Klekot”, nie wykluczając jednak krótkiego spotkania tuż po koncercie.
Z życia Fisha
1. Pseudonim Fish (z ang. Ryba) powstał, gdy domem wokalisty zarządzała wiekowa gospodyni. Pozwalała ona muzykowi na jedną kąpiel w tygodniu, więc przy każdej takiej okazji spędzał on w wannie cały wieczór z dobrą książką, piwem, papierosami i słodyczami. Pewnego razu czekający na jego wynurzenie z wody przyjaciel nazwał go Rybą i tak już zostało. Naprawdę Fish nazywa się Derek William Dick.
2. Zanim Fish zaczął karierę muzyczną, rozlewał paliwo na stacji benzynowej, był ogrodnikiem, pracownikiem leśnym (także w Niemczech), urzędnikiem w biurze ds. zatrudnienia i inspektorem jakości w firmie produkującej zraszacze ogrodowe. Kiedy tracił ostatnią z tych posad, jego szef w wypowiedzeniu napisał: “Nieustanny marzyciel, niezdolny do zmierzenia się z rzeczywistością. Destrukcyjny wpływ na współpracowników.”
3.Nazwa nowego albumu Fisha “Field of Crows” znaczy dosłownie “Krucze pole”. Takie miejsce istnieje naprawdę w południowej Serbii, ale po polsku nazywa się Kosowe Pole (stąd też nazwa krainy geograficznej). W 1389 wojska tureckie w rozegranej tam krwawej bitwie zadały druzgocącą klęskę Serbom i sojuszniczym wojskom słowiańskim. W efekcie prawie cała Serbia utraciła niepodległość na niemal 500 lat. Fish zadedykował płytę Robertowi, Isie i Tarze Dick oraz wszystkim tym, którzy polegli w tej bitwie.
Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?