Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wyrwali śmierci dwie dusze - Ryzykowali życiem, żeby ratować rannych z płonącego samochodu

Janusz Pawul
– Tutaj stało to auto. Płomienie już wdzierały się do kabiny, gdy nadjechaliśmy – pokazuje Dariusz Debieś. Obok niego Mirosław Niedziółka, a za nimi olbrzymia dziura w murze, w jednym z domów w Pisarzowicach. O niego rozbił się rozpędzony samochód.   fot.  Janusz Pawul
– Tutaj stało to auto. Płomienie już wdzierały się do kabiny, gdy nadjechaliśmy – pokazuje Dariusz Debieś. Obok niego Mirosław Niedziółka, a za nimi olbrzymia dziura w murze, w jednym z domów w Pisarzowicach. O niego rozbił się rozpędzony samochód. fot. Janusz Pawul
Dwóch dwudziestolatków spaliłoby się żywcem, gdyby z auta nie wyciągnęli ich Dariusz Debieś z Olszyny i Mirosław Niedziółka z Pieńska. Każdy by to zrobił – mówią bohaterowie.

Dwóch dwudziestolatków spaliłoby się żywcem, gdyby z auta nie wyciągnęli ich Dariusz Debieś z Olszyny i Mirosław Niedziółka z Pieńska.

Każdy by to zrobił – mówią bohaterowie. Mężczyźni przyznają jednak, że ze sporej grupki gapiów, którzy zgromadzili się wokół miejsca tragedii tuż po wypadku, tylko oni pośpieszyli z pomocą pasażerom jednego z aut.
Wciąż przeżywają każdą chwilę i sami się dziwią, skąd mieli tyle determinacji i odwagi. Nie wahali się ani chwili. Gdy tylko zorientowali sie, że w środku płonącego samochodu są ludzie, rzucili się, by ich wyciągnąć. Strażacy, którzy przyjechali potem, nie mieli wątpliwości. – To bohaterstwo – mówią. Samochód mógł w każdej chwili wybuchnąć. Na dodatek Mirosław Niedziółka tę pomoc mógł przypłacić własnym zdrowiem. Był dializowany i właśnie wracał z zabiegu.
Zmiażdżone renault paliło się. W środku siedziało dwóch nieprzytomnych chłopaków. Ogień wdzierał się już do kabiny. Gęstniał tłumek gapiów. Pomogli tylko Dariusz Debieś i Mirosław Niedziółka, bohaterowie tamtego wieczoru.

Jak doszło do tego wypadku? Ludzie różnie mówią. Na przykład o tym, że chłopaki urządziły sobie wyścigi samochodami na szosie zgorzeleckiej. Czy było tak naprawdę, ustali prokuratura i policja. Fakty są takie, że jadące z olbrzymią prędkością od strony Zgorzelca do Lubania renault megane zjechało z szosy, wpadło w przydrożny rów i odbijając się od niego jak kaczka na wodzie przeleciało kilkanaście metrów w powietrzu. Na końcu tego lotu była kamienna ściana stodoły w podlubańskich Pisarzowicach. Samochód wybił w niej olbrzymią dziurę. Gdy opadł, stanął w ogniu.

Wieczorny kurs
– Jechałem rozwieźć ludzi do domów po dializie – przypomina sobie tamten wieczór
27-letni Dariusz Debieś.
Jest kierowcą w firmie przewożącej pacjentów lubańskiej stacji dializ. – Na szosie zobaczyłem dwóch chłopaków. Machali, żebym się zatrzymał. Stanąłem i wtedy zobaczyłem płonący wóz. Myślałem, że to ich. Pytali o gaśnicę. Wybiegłem z samochodu i zacząłem gasić, ale tylko przytłumiłem ogień. Gdy piana się wyczerpała, znów buchnęły płomienie. Wtedy zobaczyłem, że w środku są ludzie.
– Wyszedłem z ambulansu, a kiedy się zorientowałem, że we wraku są ranni, krzyknąłem: Wyciągamy ich! – opowiada 47-letni Mirosław Niedziółka. – Trochę się bałem, że zrobi mi się słabo, bo zawsze po dializie mam skoki ciśnienia – dodaje. – Kilka razy musieliśmy odbiegać od auta, bo ogień był już duży – przypomina sobie Dariusz Debieś.

Złamana noga
Drzwi od kierowcy nie dały się otworzyć. Płomienie wdzierały się do kabiny, z której słychać było jęki.
Wreszcie udało się otworzyć drzwi pasażera. – Najpierw wyciągnęliśmy tego szczupłego. Był nieprzytomny. Odciągnęliśmy go kilka metrów i wróciliśmy po kierowcę. Miał otwarte złamanie. Widać było nogę wyrwaną z miednicy.

Skacze adrenalina
– W takich chwilach człowiek nie myśli o konsekwencjach. O tym, że ogień, że gorąco, że zbiornik z paliwem może wybuchnąć. Skacze adrenalina i trzeba działać – mówi Dariusz Debieś. – Refleksja przychodzi, gdy emocje opadną.
– Dopiero wtedy dotarło do mnie, co mogło się stać i zrobiło mi się słabo – mówi Mirosław Niedziółka.
Kiedy przyjechali strażacy, powiedzieli im, że uratowali życie tym ludziom, że bez nich spłonęliby żywcem. Ale nie czują się bohaterami. Mówią, że na ich miejscu każdy zrobiłby to samo. No, może prawie każdy. •

Wracają do zdrowia
Dariusz Debieś i Mirosław Niedziółka uratowali życie dwóm młodym mężczyznom: 21-letniemu mieszkańcowi Pisarzowic i 20-latkowi z Lubania. Do wypadku doszło pierwszego maja. Do dziś obaj ranni przebywają w szpitalu. Wracają do zdrowia, ale ich stan lekarze określają jako bardzo poważny.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Co zrobić w trakcie wypadku drogowego?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zgorzelec.naszemiasto.pl Nasze Miasto